Od dawna było wiadomo, że tegoroczny  Bieg Piastów nie odbędzie się wcale lub będzie miał nietypowy przebieg. Oczekiwania, które żywili Ci z nas, których optymizm bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, nie zostały spełnione.

Podobno nawet Chuck Norris wypisał się ze startu w tegorocznej edycji i są na to twarde, niepodważalne  dowody w postaci całkowitego braku jego nazwiska na liście startowej. Nic zatem dziwnego, że wielu zawodników poszło w jego ślady i na listach pozostało jedynie grono najzawziętszych desperatów. W zasadzie najwięksi twardziele. Tacy, o których się teraz mówi, że nie jedzą miodu, tylko żują pszczoły. A kto wie? Może nawet całe ule wkładają do blendera?

A trasa tegorocznego biegu była wyjątkowa. Jak wyglądała, zobaczycie na zdjęciach. Trudniej będzie przytoczyć komentarze, które zasłyszałem na mecie, bo umówiliśmy się z kolegami, że na naszej stronie będziemy unikać używania wulgaryzmów. Ale wszystko było inne: dystanse – pięćdziesiąt skrócone do dziesięciu, pozostałe do ośmiu kilometrów, zmieniło się też miejsce i sposób startu. Nawet lokalizacją mety organizator tak mnie sprytnie zaskoczył, że z trudem zdążyłem na nią tuż przed pierwszym zawodnikiem.

Nasi reprezentanci jak zawsze dali z siebie wszystko i to pomimo, że biegli na zwyczajnym powietrzu atmosferycznym, nie włączając się tym samym do akcji masowych kradzieży reflektorów ksenonowych z co elegantszych pojazdów zaparkowanych w ostatnich dniach w Szklarskiej Porębie i okolicach.

Jurek już na pierwszym zakręcie miał niebezpieczny i bolesny upadek, zasilając swoim ciałem kupę mięsa, która uformowała się tam już chwilę wcześniej. Pomimo uzasadnionych wątpliwości co do ciągłości swego kręgosłupa odpędził od siebie tłumy spieszących mu na pomoc atrakcyjnych ratowniczek medycznych, władczym ruchem ręki odprawił zmierzający ku niemu śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego, wstał i ukończył bieg na bynajmniej nie ostatnim miejscu. Tak to sobie w każdym razie wyobrażam co do szczegółów, ponieważ samego zdarzenia nie widziałem, spiesząc już wtedy w górę Górnego Duktu ku mecie.

Równie trudne zadanie miał przed sobą drugi z naszych zawodników,  Janek. Na mecie powiedział, że jeszcze nigdy nie biegł w tak trudnych warunkach. Brak możłiwości  testowania nart przed biegiem, koszmarny tłok na starcie, czarny lodobeton na podbiegach i zjazdach oraz kasza na zakrętach (podobno mnóstwo zawodników nie odważyło się pokonywać zjazdów na nartach) wymagały nadzwyczajnych umiejętności i doświadczenia. Janek był na mecie bardzo wyczerpany, ale pozytywnie zaskoczony, kiedy dowiedział się, że ukończył bieg na dwudziestym piątym miejscu wśród wszystkich zawodników i drugi w kategorii wiekowej do lat dziewiętnastu.

I już tylko jakieś trzysta sześćdziesiąt dni i ponownie spotkamy się (przynajmniej ci z nas, którzy nie zdobyli czerwonej kartki u naszych gospodarzy) w Michalinie, a potem  w Jakuszycach. Miejmy nadzieję, że już w zimowych okolicznościach przyrody.

Radek Pawłowski

Like this post0

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*

Go top